Hasło to podziałało na mnie czekoladożercę, przyznaję się bez bicia, - jak woda na młyn...
Każdy pretekst do skubnięcia błogiej miazgi jest dobry, a już świeto rozgrzesza mnie całkowicie :)
Sięgnęłam do zapasów - z lodówki wydarłam mascorpone, ze spiżarki konfiturę z brzoskwiń (domowej roboty)... no i clou naszego deseru ... gorzka czekolada (70%)
Wystarczyło rozpuścić naszą bohaterkę w kąpieli wodnej, wymieszać z serkiem i taką pierzynką pokryć słuszna porcję konfitury, która niecierpliwie czekała rozłożona w pucharkach...
co ja wam będe pisać, po prostu wielkie, smakowite ... MNIAM...
Było pysznie, ale jak ja to teraz spalę... hihihi, mój M. już oferował pomoc ... w owym spalaniu :D
No i żeby, tak całkiem słodko nie było... mój wczoraj poczyniony gniot / naszyjnik
Słodkie pozdrowienia Wam ślę :)
Pysznie i twórczo :D super :)
OdpowiedzUsuńAle kusisz czekoladką. Naszyjnik przecudny. Fajne masz pomysły.
OdpowiedzUsuńmmm aż ślinka cieknie, przy czytaniu opisu Twojego deseru :)
OdpowiedzUsuńwidzę, że czekoladowa tonacja w naszyjniku została zachowana :)
Podziwiam Twoje pomysły, ten naszyjnik wygląda świetnie, chętnie bym taki ponosiła :)
OdpowiedzUsuńCzekolada to jest to najlepiej działa na wszelkie doły nieznanego pochodzenia ;) A naszyjniki są tak urocze że aż sobie pooglądam bo jak się tak napatrzę..... ;) Po prostu śliczny :)
OdpowiedzUsuń